Post pt maja 27, 2016 12:16 am
Samidare słuchał słów brata, a z każdym wypowiadanym przez niego słowem, brunet miał ochotę zrobić mu krzywdę. Naprawdę strasznie go to wszystko gryzło i denerwowało. Kirimaru był niewinny, głupi i nieświadomy swoich słów, a sam szesnastolatek także reagował zbyt żywiołowo na to wszystko. Dłoń, którą miał na jego barku zacisnął mocniej, pewnie sprawiając ból blondynowi, ale po chwili opuścił ją w dół i oparł się plecami o barierkę, patrząc tym razem w niebo. Chociaż przez moment chciał się uspokoić. Serce zaczynało mu walić trochę mocniej, bo mimo wszystko musiał w tej chwili poczuć się jak prawdziwy dorosły, ktoś kto wtajemniczy młodego do tej historii i uświadomi go kim albo czym tak naprawdę jest i dlaczego nienawiść, z którą musi się zmagać każdego dnia stała się jego piętnem (ło matko, jakie zdanie!).
Słowa blondyna, a dokładnie te, które mówiły, że nie ma znaczenia jak zginęli ich rodzice, ruszyły Samidare. Po raz kolejny zacisnął pięści i zagryzł mocno zęby, że te prawie pękły. Należał im się szacunek, pełny!
- Zamknij się w końcu, dobra? - rzucił w jego stronę, ale nie patrzył na brata. Wzdychał co jakiś czas, by zebrać myśli i oddech. Mimo iż miał powiedzieć mu krótką historię, to nie potrafił się za to zabrać. Znał ją na pamięć, co jakiś czas przeżywał na nowo, w środku nocy, czasem widział ją przed oczami, gdy znajdował się w trudnej sytuacji, ale nie miał odwagi przekazać jej Kirimaru, by go przy tym nie strzelić albo nie zepchnąć z balkoniku. To było trudne, naprawdę.
Milczał jeszcze przez kilka chwil, ale zebrał w sobie siły by powiedzieć mu prawdę. Bez rękoczynów.
- Kraj Wiru. Mówi ci to coś? Kiedyś była to piękna osada, w której się urodziłeś, a ja wychowałem. Dzisiaj jest zwykłym gruzowiskiem, które przypomina światu o tym, że jedna zła decyzja może obrócić wszystko w pył. - zaczął powoli, ale przy wypowiedzeniu ostatnich słów pokręcił głową na boki. Nie wierzył w to co mówił, bo ciągle miał żal do świata, że przeżył i musiał znosić te wszystkie upokorzenia.
- Nasi rodzice dostali zadanie od Hokage. W Kraju Wiru. Bardzo trudne. Byli jednak bardzo posłuszni i wierzyli w słuszność sprawy i zgodzili się na to. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak bardzo ryzykowali. - mówił spokojnie, od czasu do czasu zerkając na twarz Kirimaru.
- Wiesz, są na świecie takie istoty, które powszechnie zwane są ogoniastymi bestiami. Wojny doprowadziły do tego, że każda osada miała asa w rękawie w postaci bijuu, a dokładnie jinchuuriki. Czyli osoby, która ma w sobie zapieczętowanego demona. Mama i tata mieli za zadanie pozyskać najsilniejszego z nich, dziewięcioogoniastego.- spuścił głowę w dół, przymykając delikatnie oczy. Ciężko mu było to wszystko mówić, bo bardzo przypominała mu się przeszłość. Smutna. Na razie był spokój, ale zbliżał się do najgorszego.
- Miałem być takim jinchuuriki, wiesz? Chciałem nim zostać i być częścią większego planu. Byłem przygotowywany do takiej roli, świadomy decyzji i z pełnym poparciem rodziców. Rozumiesz to? Samidare Akahoshi, posiadacz najsilniejszego bijuu na świecie. Elitarna siła ukrytego Liścia. - uśmiechnął się delikatnie, ale zaraz spoważniał, bo ten fragment był najgorszy. Spojrzał odruchowo na Kirimaru, konkretnie w jego niebieskie ślepia. Mina bruneta była zdecydowanie agresywna, jak jakiegoś złoczyńcy w dennym serialu kryminalnym.
- Ale pojawiłeś się ty. Ty i ta twoja niewinność. Byłeś młodszy, byłeś lepszym okazem. Mogli od małego tobą sterować i szkolić. Zająłeś moje miejsce w planach. A ja? Zostałem z niczym. Tak po prostu, o. - pstryknął palcami na koniec. Trochę miał drwiący głos, ale to wszystko były emocje. Nie spuszczał wzroku z Kirimaru. Samidare trochę się nakręcał mówiąc to wszystko. Kto wie jak to się skończyć. Serce zaczynało mu przyśpieszać. Tak samo jak i on sam, ze swoim głosem.
- Kilka dni przed rytuałem Kyuubi wydostał się na zewnątrz. Rozpętał piekło, którego nie da się zapomnieć. A mama? Tata? Próbowali nas bronić, ochronić przed bestią. Ale nie uciekali. Dlaczego? Byli związani obietnicą dla wioski. Chcieli by ich drugi syn stał się jinchuuriki. Woleli poświęcić siebie niż zapewnić swoim dzieciom miłość, której k*rwa tak bardzo potrzebują! - wręcz wykrzyczał to w stronę Kirimaru, a w jego oczach pojawiły się łzy. Im więcej mówił, tym bardziej go to wszystko ruszało. Naprawdę nie mógł się opanować.
- Zgadnij co było później. Tak, dokładnie to co pamiętasz, pieprzony Lisie! - warknął w jego stronę, zmieniając kompletnie swoje zachowanie. Popłynął. Oderwał się rękoma od barierki, stając na przeciwko młodszego brata. Zacisnął pięść.
- Stałem z mamą, baliśmy się. Kyuubi najpierw dorwał ojca, a potem chciał dorwać nas, ale mama mnie osłoniła. Widziałem... widziałem jak umiera. Rozumiesz to?! - chwycił go za szmaty, delikatnie zaciskając palce na materiale, ale po chwili puścił, kręcąc głową na boki. Zaczął energicznie chodzić. Żył tą historią, emocje wracały, serce waliło, a na twarzy pojawiały się delikatne krople zimnego potu. Jeszcze nie miał drgawek, ale gdy nadejdą - Kirimaru, uciekaj. Zamilkł na moment, by się trochę uspokoić i wytrzeć łzy.
- Ktoś z Wiru pokonał bestię, zapieczętował ją. Nie w sobie. Nie we mnie. - powiedział normalnym tonem, stając z powrotem na wprost brata. Wzrok miał teraz zimny. Typowy dla psychopatów, mordujących z zimną krwią. Delikatnie drgał.
- Byłeś ostatnią żywą osobą w zasięgu wzroku. Jesteś jinchuuriki Kirimaru. Jesteś Lisim demonem, który zamordował moich rodziców! - znowu podniósł głos, ale tym razem nie wytrzymał ciśnienia i emocji, które dusił w sobie od samego początku rozmowy. Złapał brata za szyję, a z jego rękawów zaczęły wychodzić węże, które oplatały blondyna i zaczęły zaciskać z całych sił. Uścisk Samidare także nie malał. Starszy z braci Akahoshi chciał naprawdę zamordować Kirimaru, naprawdę miał na to ochotę.
- Nienawidzę cię! - wrzasnął mu w twarz, chcąc zadać mu jak największy ból. Nawet zacisnął usta i wykrzywił je w psychopatyczny sposób. Nie był w tym momencie normalnym, codziennym Samidare. Owszem, ponosiło go, ale to był szczyt wszystkiego! Chciał zamordować brata!
Spoglądał mu prosto w oczy, ale im bardziej się starał, im bardziej zaciskał palce na krtani Kirimaru, a węże zaciskały się na rękach i ciele chłopaka, zaczynało do niego docierać, że robi coś złego. Coś, czego będzie żałował do końca życia. Te niebieskie oczy przypominały mu matkę, którą tak bardzo kochał. Na pewno nie chciałaby żeby jej syn stał się bratobójcą.
W pewnym momencie puścił go. Przerwał uścisk, a węże wróciły do rękawów tak szybko jak tylko z nich wyszły. Samidare zalany był łzami, miał ciężki oddech, delikatnie się trząsł. Zrobił natychmiastowo krok w tył. Jeden, drugi, trzeci. Zatrzymał się dopiero na barierce, a następnie zsunął się po niej na tyłek. Podkulił kolana oraz ukrył w nich głowę. Zaczął płakać, jak małe dziecko, które właśnie spotkało coś złego. Nie było to normalne. To zdecydowanie było coś strasznego! Co było z Kirimaru? Przeżyje. Został uświadomiony. W najgorszym wypadku będzie miał drobny kaszel i siniaki na ciele od uścisku. Cóż...
